W starożytności ubodzy traktowani byli jak ołtarz, a jałmużna była kadzidłem.
Jałmużna w teorii i praktyce
Wyrozumiałość
W centrum Krakowa zawsze można spotkać potrzebujących. To osoby różne wiekiem, część z nich to, niestety, oszuści lub ludzie, którzy żebranie traktują jako sposób na zarabianie pieniędzy. Wielu ubogich żebrze w przedsionkach kościołów. Szczególnie stare miasto, gdzie wiele jest świątyń i wielu turystów, cieszy się w tej materii dużym „powodzeniem”.
– Dlaczego przychodzi pan właśnie tu, do kościoła? – pytam mężczyznę, którego spotkałam przed drzwiami jednej ze świątyń w samym centrum Krakowa – Przychodzę do kościoła, ponieważ jest tu zawsze duży ruch, ludzie wchodzą i wychodzą, więc mogę coś uzbierać. Po wypadku nie mogłem już podjąć żadnej pracy, moi rodzice zmarli, a ja jestem samotny. Całe szczęście, mam gdzie mieszkać, trochę pomaga mi MOPS, mam 460 zł renty. Żebrzę, bo nie mam za co kupić leków.
– Czego panu najbardziej potrzeba – dopytuję?
– Żyję z dnia na dzień – odpowiada mężczyzna. – Jeśli potrzebuję ubrań, kupuję coś na wagę. I tak dzień po dniu.
– Czy nikt pana nie przegania z tego miejsca? – próbuję się dowiedzieć.
Nie, nikt mi nic nie mówi. Księża są wyrozumiali…
Odpowiedzialność
Wracając do naszej redakcji podpatruję jeszcze inną scenkę. Oto starszy mężczyzna pod kioskiem Ruchu prosi o pieniądze na wykupienie lekarstwa. Młoda kobieta chce zobaczyć receptę. – Przecież ta recepta została wystawiona już 3 tygodnie temu! – mówi ze zdumieniem.
Starszy mężczyzna zaczyna się tłumaczyć – Aaaa… bo nikt mi jeszcze nie dał pieniędzy, by wykupić to lekarstwo…
Wielu rzeczywiście biednych, ale także i oszustów, prosi o pieniądze na leki. Takie osoby często przychodzą do miejsc związanych z Kościołem – do klasztorów lub na plebanie do księży proboszczów. Jakże ważne jest, aby pomóc rzeczywiście potrzebującym, a jednocześnie nie litować się bez rozeznania. Są księża, którzy biorą od osób biednych recepty i sami wykupują im leki. Nie dają pieniędzy. Niekiedy okazuje się, że posiadanie recepty jest dla żebrzącego ważniejsze niż samo lekarstwo... Dobrze jest zatem rozeznać, czy pieniądze nie zostaną wydane na papierosy czy alkohol…Gdy ktoś jest głodny, można po prostu kupić mu jedzenie. Aby skutecznie pomóc, najprościej byłoby zapytać. To już nie przychodzi nam jednak tak łatwo...
Ks. Lucjan Bielas wykłada historię Kościoła na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie. Nieraz opowiada swoim studentom o spotkanych przypadkowo osobach, które prosiły go o jałmużnę. Zapytaliśmy ks. Lucjana o to, w jaki sposób roztropnie pomagać ubogim.
– Przede wszystkim odpowiedzialnie – mówi ks. Bielas. – W starożytności ubodzy traktowani byli jak ołtarz, a jałmużna była kadzidłem. Na ołtarzu ubóstwa ofiara nabierała większej wartości. Ojcowie Kościoła zwracali również uwagę na to, że im czystsza była intencja złożenia jałmużny, tym szybciej dobro ofiarowane bliźniemu wracało do ofiarodawcy, często kilkakrotnie pomnożone.
Szacunek
- Dawanie jałmużny nie ma na celu upokorzenia człowieka, i tak już upokorzonego przez biedę. Nie może go sponiewierać – podkreśla ks. Bielas. - W naszych intencjach przy dawaniu jałmużny ważne jest to, aby podnieść taką osobę – nie tylko finansowo, ale przede wszystkim, by dostrzec w niej człowieka i docenić jego godność.
– Jak to zrobić w praktyce? - pytam
– Kiedyś podeszła do mnie młoda kobieta z prośbą o wsparcie. No i... Złożyłem jej dobrą ofertę biznesową – śmieje się ks. Lucjan. - Zaproponowałem, że wesprę ją, ale jeśli się za mnie pomodli. Umówiliśmy się na dziesiątek różańca. I ona weszła w ten „interes”. To niby drobiazg, ale w efekcie ta dziewczyna została zmobilizowana. Z ofiary losu stała się partnerem w interesach. Nie dostała pieniędzy za darmo. Taka wymiana nie upokorzyła jej. Wiele jest takich osób, które dziś witają się ze mną słowami: „Mam dla księdza ofertę nie do odrzucenia” – z uśmiechem mówi ks. Lucjan.
Szczerość
Naszych czytelników jednak być może interesuje konkretny przypadek: co zrobić, kiedy podchodzi do nas osoba nietrzeźwa? – Oczywiście, nikt nas nie zwalnia z myślenia! - mówi ks. Bielas. - Są przypadki, gdy jasne jest, że nasza jałmużna może stworzyć komuś okazję do grzechu. Bardzo ważne, by oprócz wsparcia materialnego, poświęcić tym osobom choć chwilę uwagi, starać się porozmawiać, jeśli to możliwe. Rzadko kiedy spotyka się to z odrzuceniem. Zawsze staram się pytać o powód, dla którego osoby te znalazły się na bruku. Najczęściej tym ludziom potrzeba właśnie rozmowy – są wykształceni, wiedli kiedyś normalne życie, ale w którymś momencie się pogubili. Używki, toksyczne środowisko znajomych, których nie potrafili opuścić. Ciekawe, że na koniec tych rozmów często podajemy sobie rękę. Dla osób bezdomnych, czy ubogich, ten uścisk ręki jest nieraz o wiele ważniejszy niż pieniądze. Trzeba też powiedzieć, że nie wszyscy, którzy proszą o jałmużnę mają faktyczny powód do żebrania. Tu także rozmowa będzie swoistym papierkiem lakmusowym – radzi ks. Lucjan.
Odwaga
- Zastanawia mnie jednak smutny fakt – mówi z zadumą kapłan - że dziś mamy jeszcze jeden problem: wiemy jak odzyskiwać ze śmietnika te materiały, które można jeszcze użyć i wiele poświęca się na to czasu i środków. Jednak z ludzkiego "wysypiska", jakim są bezdomni tak trudno nam kogoś odzyskać do normalnego życia. Tu chodzi o to, by, mówiąc językiem informatycznym – przeformatować ich sposób myślenia. I trzeba pamiętać, że Kościół dysponuje najlepszym Antywirusem – podsumowuje ks. Bielas.
Ten krótki tekst, oczywiście, nie rozwiąże problemu dawania jałmużny. Dotyka on praktycznie tylko wierzchołka góry lodowej. Ponieważ jednak przeżywamy Wielki Post, wielu z nas (miejmy nadzieję!) wyciągnie rękę do potrzebujących. Wśród katolików są osoby bogate i tacy, dla których każdy gest w stronę drugiego człowieka jest ewangelicznym wdowim groszem. I nie zawsze będzie to pieniądz.
Dziś łatwo się zapędzić, uspokajać sumienie wrzucaniem pieniędzy do skarbony, nie patrząc w oczy drugiego człowieka. Może właśnie jest to okazja, by, zanim wyciągnie się portfel z kieszeni, najpierw popatrzeć na wyciągającego rękę człowieka i dostrzec w nim Jezusa. Tak, Jezusa...
Agnieszka Konik-Korn
Artykuł ukazał się w „Niedzieli Małopolskiej”, dodatku lokalnym Tygodnika Katolickiego ”Niedziela”