KS. MARCIN SIEWRUK /FOTO GOŚĆ.
Zaczepy łaski
Sierpień w Polsce to ruch pielgrzymi. Jadąc samochodem mijamy diecezjalne grupy, w naszych miejscowościach jest zaplanowany ich obiad czy nocleg. Bywa, że i sami idziemy na Jasną Górę. Czy rzeczywiście jest to tylko nasz wybór?
Jeśli nam się wydaje, że obecność na konkretnej pielgrzymce to wynik własnej decyzji czy np. kaprysu, to jesteśmy albo naiwni, albo zadufani w sobie. To Pan Bóg powołał nas na pielgrzymkę. Jego działanie jest zawsze uprzedzające. Myśmy tylko pozytywnie odpowiedzieli na to zaproszenie. Do każdego z nas inaczej przemówił, indywidualnie. Motywy, które kazały nam zostawić wszystko i wyruszyć na pątniczy szlak, były różne. Chcemy dziękować, prosić, pokutować, błagać o łaskę wiary, nawrócenia czy zdrowia dla kogoś nam bliskiego, przygotować się na to, co nas czeka. Ale może chcemy znaleźć dobrą żonę czy męża, pobyć w gronie sympatycznych ludzi, których tu możemy spotkać, lub spędzić czas wakacyjny, przemierzając pieszo urokliwą Polskę.
Z kolejnymi dniami wędrowania – które będą wyznaczać drogę nie tylko na asfalcie, ale i w głąb siebie – zazwyczaj motywy się oczyszczają i uszlachetniają, a nasze widzenie zmienia się, bo poszerza o nowe, Boże perspektywy. Staje się widzeniem wiary. Dlatego każdy motyw to dobry zaczep dla łaski. Stanowi pierwszy krok w kierunku Boga, który nas otwiera na to, co dokona się w czasie drogi i u jej celu. Skoro sam Pan chciał, abyśmy wzięli udział w tych „pieszych rekolekcjach”, to dlatego, żeby nas hojnie obdarować. Swoje łaski związał z wydarzeniem pątniczej drogi do miejsc naznaczonych swoją bezpośrednią obecnością (lub też obecnością Maryi czy świętych). Ktoś może powiedzieć, że Pan Bóg jest wszędzie. To prawda. Jednakże gdy ingeruje gdzieś mocniej, wówczas to miejsce staje się święte w sposób szczególny i jest zarazem świadkiem Bożego działania.
Pielgrzymka to duży trud: drogi w upale i deszczu, zmęczonych czy wręcz poranionych nóg, niedospanych nocy, problemów z utrzymaniem diety czy choćby z doładowaniem komórki. Może więc zrodzić się pytanie: Czy nie można by było otrzymać wszystko, czego potrzebujemy, znacznie prościej – bez wysiłku, jakim jest pielgrzymka? Można, bo Bóg jest wszechmocny. I czy nie można by było otrzymać upragnionej łaski bezpośrednio od Pana i Stwórca? – czyli bez pośredników, to znaczy: Maryi, świętych i współbraci? Można, bo Bóg jest wolny i może bezpośrednio udzielać swego błogosławieństwa. Jednak Pan Bóg jest najlepszym Ojcem, który wie, co służy dzieciom, aby wzrastały w pięknym człowieczeństwie, by były zahartowane i nauczyły się życia. A i my z czasem też odkryjemy mądrość Bożego zamysłu, który wiąże się z drogą do Niego poprzez pośredników jako wyraz Jego upodobania związany ze sposobem udzielania swych darów: Bóg chce swą wielkością podzielić się ze stworzeniem. Z czasem zauważymy też piękno tej drogi – drogi do Boga przez wstawiennictwo innych. Przez swą pokorę jest ona bardziej godna Pana Boga niż zwracanie się do Niego wprost.
Odwieczne powołanie
Każda pielgrzymki – jako wspólnota ludzi wiary, którzy zmierzają do miejsc świętych, jest sama w sobie bogatym w znaczenie symbolem. To znak, który odzwierciedla ludzkie życie jako wędrowanie z tej ziemi, gdzie nie mamy „trwałego mieszkania” (por. Hbr 13, 14), do naszej ojczyzny, która jest w niebie (Flp 3, 20). W pierwszych wiekach Kościoła powstał List do Diogeneta, który czytamy po dziś dzień. Tak między innymi opisuje on sytuację chrześcijan w świecie:
„Mieszkają każdy we własnej ojczyźnie, lecz niby obcy przybysze. Każda ziemia obca jest im ojczyzną i każda ojczyzna ziemią obcą. Są w ciele, lecz żyją nie według ciała. Przebywają na ziemi, lecz są obywatelami nieba”.
Można więc powiedzieć, że chrześcijanin to pielgrzym, który zdąża do niebieskiej ojczyny. Rzeczywiście, termin „pielgrzym”, który wywodzi się z języka greckiego (per-epi-demos), określa cudzoziemca, obcego, nie rezydującego w kraju. Podobne znaczenie ma jego łaciński odpowiednik – peregrinus, czyli: obcokrajowiec, nie osiadły.
Pielgrzymka jest więc obrazem tego, co stanowi istotę bycia chrześcijaninem, czyli człowieka, który żyje świadomie i wie, że jest w drodze. Wie, skąd wyszedł (od Ojca), za kim podąża (za Jego Synem) i dokąd zmierza (do ojczyzny w niebie). Stąd trafnie ks. Bogusław Nadolski, znany polski liturgista, nazwał chrzest „sakramentem pielgrzymowania”.
Rodzimy się jako ludzie śmiertelni. Ale nie po to, aby umrzeć, lecz żyć na wieki z Bogiem. Dlatego chrześcijanin to pielgrzym, który zdąża do domu Ojca. Nie zakotwicza się na ziemi, bo wie, że doczesność jest tylko etapem. Dlatego św. Katarzyna ze Sieny przypominała i przypomina nam tę prawdę, że „życie jest mostem: przejdź, ale nie buduj na nim swojego mieszkania”.
Prawdy tych słów doświadczyła pani Lucyna, która przygotowała się do chrztu jako osoba dorosła. Gdy zdobyła się na odwagę, aby powiedzieć niewierzącemu mężowi o swym zamiarze zostanie chrześcijanką, usłyszała od niego: „Po co ci to?! Przecież wszyscy pójdziemy do piachu”. Ona odpowiedziała krótko: „Ja chcę zabrać cię ze sobą do nieba”. A już zupełnie zdziwiła ją córka, którą ochrzciła i zadbała, aby miały pozostałe sakramenty i piękny ślub kościelny. Na obwieszczenie dorosłemu dziecku, że: „chciałabym się ochrzcić”, padło stwierdzenie: „No wiesz, Mamo, na stare lata!”. Nie takiego wzmocnienia pani Lucyna oczekiwała od swoich najbliższych. Na szczęście syn uratował sytuację: ucieszył się bardzo i z okrzykiem radości powiedział: „Będę twoim chrzestnym!”. Dla Pana Boga nigdy nie jest za późno czy za daleko, gdy chodzi o nasze zbawienie, o szczęście wieczne, bo łaska ma swoją godzinę.
Chrzest sakramentem pielgrzymowania
Większość z nas otrzymała pierwszy sakrament wiary w wieku niemowlęcym, czyli nie mamy żadnego wspomnień związanych z tym przełomowym faktem. Nic nie szkodzi. Pewien pustelnik powiedział, że „to, co najważniejsze w naszym życiu duchowym, dokonuje się poza naszą świadomością. My nie wiemy, w jakiej mierze to nas naprawdę zmienia”. W przypadku sakramentu chrztu działającym jest najpierw Bóg. A dopiero potem pojawia się odpowiedź człowieka jako osobiste zaangażowanie i wysiłek w przyjęciu Jego daru.
Sakrament chrztu to wydarzenie jednorazowe. Daje początek naszej drodze bycia chrześcijaninem, drodze w szczególnej bliskości z Jezusem Chrystusem oraz z braćmi i siostrami w wierze. Chrzest jest więc bramą, przez którą weszliśmy do nowego życia rozpoczynającego relacje z Bogiem Trójjedynym i Jego Kościołem. Stąd wyrasta też symbolika bramy świątyni jako znaku, który rozdziela sferę sakralną od świeckiej.
W bramie się nie stoi, ją się przekracza, aby wejść do środka. Jesteśmy zaproszeni do Kościoła, by w pełni korzystać z łaski chrztu. A to oznacza dzielenie się otrzymanymi dobrami, tworzenie wspólnoty Kościoła, wzięcie za nią odpowiedzialności.
Być tylko stojącym w bramie – czyli niezaangażowanym obserwatorem lub „proszącym o wsparcie” – to realna pokusa. Gdybyśmy chcieli tylko korzystać z Bożej łaski, nic nie dając z siebie, bylibyśmy godnymi litości żebrakami. A to stawiałoby nas poniżej godności otrzymanej na chrzcie, który uczynił nas dziećmi Boga i współdziedzicami Jego królestwa. Chrzest jest wielkim obdarowaniem i jednocześnie zadaniem, zobowiązaniem, zaproszeniem do twórczego udziału w realizacji Bożego planu zbawienia.
Chrzest jest wydarzeniem dynamicznym, a nie tylko faktem z przeszłości. Wydarzeniem – jak mówi ksiądz profesor Nadolski – „raz na zawsze”, „aż do końca” i „za każdym razem”. Obejmuje ono czas i przestrzeń. Co to znaczy? Jeśli chodzi o czas, to warto tu zacytować Tertuliana, który żył w III wieku. Stwierdził on, że „chrześcijaninem się nie jest, lecz się nim staje”. Potrzebujemy więc czasu, aby stopniowo w naszym życiu objawiała się prawda naszego chrztu, że jesteśmy nie tylko dziećmi swoich rodziców, ale również i dziećmi Bożymi.
Droga wzrostu
Jeśli zaś chodzi o przestrzeń, to możemy ją rozumieć dwojako. Jako przestrzeń wewnętrzną, czyli życia duchowego, życia w łasce Bożej. I przestrzeń zewnętrzną. Zewnętrzną przestrzenią naszego wzrostu jest Lud Boży, którego stajemy się członkami. A jeszcze szczegółowiej: przez kolejne dni pielgrzymki przestrzenią naszego wzrostu w wierze będzie ta konkretna wspólnota braci i sióstr, z którymi przyszło nam kroczyć ku świętemu miejscu.
Powiedzieliśmy, że chrzest jest sakramentem pielgrzymowania. Wielokrotnie widzieliśmy drogę procesyjną tego obrzędu: wszystko zaczyna się u drzwi kościoła, następnie idziemy do chrzcielnicy, żeby w kolejnych latach dojść do ołtarza, gdzie w sakramencie Eucharystii, ofiary Krzyża, zjednoczyć się z Bogiem. Stwierdziliśmy też, że pielgrzymka jest obrazem powołania chrzcielnego, czyli chrześcijańskiego. W obu wymienionych rzeczywistościach ważna jest droga – droga ukierunkowana. Jako pątnicy idziemy za krzyżem. Na przodzie jest on niesiony wysoko. Znak krzyża znajduje się na początku wszystkich pielgrzymek, a także rozpoczyna obrzędy sakramentu chrztu świętego. Krzyż jest początkiem i zarazem drogą, jest przejściem, czyli bramą. Krzyż to znak Zbawiciela, który z krzyża zmartwychwstał i odtąd jest z nami na zawsze.
Od chrztu jesteśmy związani z Jezusem, za którym mamy podążać. A iść za kimś to znaczy naśladować go. Termin „naśladować” w dosłownym znaczeniu każe stawiać swoje stopy w pozostawione ślady stóp Jezusa. Daje to poczucie bezpieczeństwa, ponieważ bezpieczniej jest iść za kimś, bo to on się naraża. Chrześcijaństwo jest więc drogą, na której Chrystus nas prowadzi, broni i ochrania.
Jezus idzie do domu Ojca, gdzie chce nas zabrać, bo tam mamy przygotowane mieszkanie. Naśladować Jezusa to znaczy również starać się postępować tak jak On. Droga życia i droga pielgrzymki jest zatem nam dana po to, aby postawy Jezusa stały się również naszymi. Streszczają się one w prawie miłości. Miłości do Boga Ojca i ludzi. Szlak pątniczy przemierzany wspólnie jest kapitalną szansą, która stwarza mnóstwo okazji, aby się tego praktycznie nauczyć. Skoro to Pan nas tu zgromadził, to po to również, abyśmy dla siebie byli darem. Zresztą, sami tego doświadczaliśmy i będziemy doświadczać, że w tak dużej wspólnocie, jaką jest nasza grupa, możemy bardziej liczyć na siebie nawzajem niż na ludzi, których będziemy mijać po drodze.
Chrzest daje nam ukierunkowanie. Idziemy za Jezusem jako orszak Baranka. Idziemy, dokądkolwiek On pójdzie. Tak więc ruch i dyspozycyjność decydują o tym, że życie duchowe nie jest stagnacją. Ponadto nasze podążanie za Chrystusem – to wewnętrzne (od momentu chrztu przez współpracę z Jego łaską) i to zewnętrzne (poprzez nasze widoczne postawy i działania) – jest obrazem Kościoła. Wszak ludzi ochrzczonych, żyjących na ziemi, określamy stanem Kościoła pielgrzymującego. Kościoła, który idzie i głosi Ewangelię, bo misyjność należy do jego istoty.
Dar Maryi
By życie duchowe było udane, potrzebne są trzy elementy: wychowanek, wychowawca i świadomość celu. Wychowawca nie tylko pokazuje kierunek, ale i sam idzie z tym, kogo formuje.
Niesiemy krzyż, pod którym przeważnie widnieje złączona z nim litera M – znak Maryi albo też Jej obraz. Na górze Kalwarii, z wysokości krzyża, Jezus dał nam Maryję, mówiąc: „Oto Matka twoja” (J 19, 27). Mamy wzorem umiłowanego ucznia „wziąć Ją do siebie”, czyli uznać Maryję za Matkę naszą i Matkę Pana. A to wymaga odkrycia tajemnicy Jej charyzmatu macierzyńskiego. „Matka” jest słowem bardzo nam drogim, bo kojarzy się z osobą, która daje życie, karmi, troszczy się, pomaga wzrastać, pokazuje, jak żyć, czyli wychowuje. Wiemy, że gdy dziecko jest małe, potrzebuje miłości matczynej, aby mogło żyć, a gdy dorasta, potrzebuje autorytetu, by mogło się rozwijać. W darze Maryi otrzymujemy to jedno i drugie, czyli wszystko, co jest nam do życia i dojrzałości potrzebne. Maryja jest czułą matką i mądrą wychowawczynią, która nie zatrzymuje na sobie, ale kieruje ku Chrystusowi.
Macierzyństwo Maryi nie wiąże się tylko z litościwym, rzewnym przytuleniem i pocieszeniem dziecka, które wszystkiego od Matki się spodziewa. Wzrastamy w Polsce będącej od ponad dziesięciu wieków krajem chrześcijańskim, więc postąpiliśmy nieco w wierze. Możemy zatem przyjść do Maryi nie tylko z błaganiem o potrzebne łaski, ale i z prośbą: „Wychowaj nas tak, jak wychowałaś swojego Syna”. A to oznacza gotowość na pewien wysiłek, który jest związany z poddaniem się modelowaniu.
Maryja – jako nasza Matka i Przewodniczka w wierze – jak kiedyś mówiła w Kanie Galilejskiej, tak i dziś nam mówi: „Zróbcie wszystko, cokolwiek [Chrystus] wam powie” (J 2, 5). Czy słyszymy, co Jezus do nas mówi? A mówi: „Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje” (Mt 26, 6) – spożywajcie ten pokarm duchowy, abyście mieli życie wieczne (por. J 6, 51). Syn Boży mówi też: „Kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Łk 9, 23).
Przemiana
Łatwo pójść na pielgrzymkę z jakąś intencją i oczekiwać jej spełnienia. Ale trudniej wybrać się na taką pielgrzymkę, którą prowadzi Jezus Chrystus. To wymaga sporej mobilizacji, bo skala trudności wzrasta. Najpierw Pan nasz i Zbawiciel kieruje wezwanie: „Chodź za Mną” (uwaga: „za Mną”, a nie przede Mną czy obok Mnie). Potem Syn Boży kieruje do nas zaproszenie do współpracy w Jego dziele, jakby mówił: „Zróbmy to razem”, czyli po prostu: „Zakasuj rękawy i weź się do roboty!”. Ale nie na tym koniec. Najtrudniejsze okazują się słowa Pana Jezusa: Co dnia bierz swój krzyż. Nie bój się cierpieć. A my chcielibyśmy mieć Chrystusa bez krzyża, a i swoje życie bez doświadczenia jego ciężaru. Przecież często w tej intencji idziemy na pielgrzymkę, prosząc Maryję, żeby odjęła nam cierpienie, chorobę, ból. A trzeba by było zdobyć się na taką modlitwę: „Maryjo, naucz mnie, abym umiał być jak Twój Syn, który krzyża nie unikał. Naucz mnie rozumieć wartość krzyża”. Jeśli odgadnę mądrość krzyża, to posiądę i umiejętność jego dźwigania, a wówczas pielgrzymka, którą jest moje życie, stanie się drogą paschalną – poprzez umieranie do życia. A jest to jedyna droga, która prowadzi do królestwa Bożego.
Te rekolekcje, które odbywamy w drodze, pozwalają doświadczyć prawdy życia i wiary. Rzadko Pan Bóg sięga po spektakularny cud, co nie oznacza, że w naszej po ludzku trudnej rzeczywistości nic się nie zmieniło. Czy rzeczywiście się nic nie stało i ofiara wielu dni modlitw i pokutnych wyrzeczeń poszła na marne? Już sama droga nas przetwarza, bo w czasie jej pokonywania dokonuje się wzmocnienie sił wewnętrznego człowieka, a to pozwoli po powrocie dźwigać brzmię codzienności.
Spotkanie z Matką Bożą w Jasnogórskiej Ikonie, Matką, która ukazuje nam Syna, jest kolejnym miejscem naszej przemiany. Najświętsza Maryja może nasz krzyż, z którym przychodzimy do Niej, przyłożyć do krzyża swego Syna, aby stał się drzewem rodzącym owoce życia. Doświadczając wewnętrznej przemiany, idziemy w kierunku służby, miłości ofiarnej, możemy stać się darem i dawać. Co możemy najlepszego dać ludziom? Jezusa Chrystusa, którego spotkaliśmy, bo On żyje i działa. Święta Matka Teresa z Kalkuty mówiła, że „jeśli nie dajemy Boga, dajemy za mało”.
Alicja Rutkowska CHR