LOGIKA ŻYCIA A SPOTKANIA Z PANEM
1. UPADEK: ZŁUDZENIE
Paweł z Tarsu był Żydem, który uważał siebie za człowieka będącego blisko Boga i przestrzegającego Prawa Mojżeszowego, które dogłębnie poznał w szkole wielkiego rabina Gamaliela. Religijna gorliwość Szawła kazała mu prześladować uczniów Jezusa. Dowiedział się on, że zwolennicy Mistrza z Nazaretu są wyznawcami „nowej drogi”, stawiając w centrum nie tyle prawo Boże, ale osobę Jezusa Chrystusa, który umarł i zmartwychwstał, przynosząc ludziom odpuszczenie grzechów. Szaweł w dobrej wierze walczył z chrześcijanami jako niebezpieczną sektą. Jego grzech polegał na złudzeniu. Gdy spotkał się z zasadami nowej wiary, zamiast zbadać gruntownie sprawę, więził chrześcijan i przyczyniał się do ich śmierci. Był tak zaślepiony, że swoje własne przekonania brał za pewnik. By to zmienić, potrzeba było cudu.
Spotkanie Pawła ze Zmartwychwstałym w drodze do Damaszu było olśnieniem (por. 2 Kor 4, 6). Szaweł został zdobyty przez Jezusa, dla którego od tej chwili będzie wyłącznie żył i pracował, cierpiał i dla którego umrze. Bóg wykorzystał cały wewnętrzny potencjał Szawła, nadając mu nowe ukierunkowanie: odtąd jego misja życiowa będzie służbą Chrystusowi i Jego Ewangelii.
Benedykt XVI mówiąc o istocie nawrócenia pod Damaszkiem, podkreślił, że w świetle spotkania ze Zmartwychwstałym Paweł zrozumiał, że to wszystko, co wcześniej czynił, miało inny punkt odniesienia:
„Starał się budować samego siebie, swoją własną sprawiedliwość, oraz że z całą tą sprawiedliwością żył dla samego siebie. Zrozumiał absolutną konieczność nadania nowego kierunku swemu życiu: «Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne moje życie jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie (Ga 2, 20)»”.
[Benedykt XVI, Paweł Apostoł Narodów]
Paweł z Tarsu doświadczył (i nam również to się zdarza) tego, że można czynić wielkie kroki poza drogą! Mamy własny pomysł na swoje życie. Do odnalezienia prawidłowego kierunku niezbędna jest łaska Boża. Nasze nawrócenie to nie skutek własnych przemyśleń, ale owoc Bożego działania. Może ono przybrać postać bezpośredniej ingerencji Pana, który sam sprowadza błądzącego na właściwą drogę. Najczęściej jednak czyni to za pośrednictwem Kościoła, innych ludzi albo przez takie złożenie okoliczności naszego życia, że to, co nas trudnego spotyka, służy Jego zbawczym zamysłom.
2. UPADEK: NIEPEŁNE DAWANIE
Ks. profesor Alessandro Manenti to wybitny znawca formacji duchowieństwa, autor ważnej pozycji „Żyć ideałami”, kiedyś dzielił się publicznie epizodem ze swego życia, który wiele go nauczył. Wykładał wówczas na jednej z włoskich uczelni katolickich, sporo też publikował. Jako kapłan nie był przypisany do żadnej parafii, dlatego nie miał niejako z urzędu wyznaczonego obowiązku odprawiania Mszy świętej dla wiernych konkretnego kościoła. Zdarzyło mu się, że przy spiętrzeniu pracy naukowej i podjętych zobowiązaniach wydawniczych nie odprawił Eucharystii w dzień powszedni i zaniedbał modlitwę brewiarzową. Przy spowiedzi usłyszał: „Czy chcesz być potępiony, jak tak dalej będziesz robił?!”. Niedługo po tym sytuacja się powieliła. W konfesjonale usłyszał od innego już księdza: „Wszyscy jesteśmy słabi”. Przy kolejnej spowiedzi powtórzyły się te same grzechy. Ale reakcja kapłana była inna: „Słuchaj, to o wiele poważniejsza sprawa niż ci się zdaje. Zobaczymy, co się dzieje w Twoim życiu”.
Po spowiedzi doszło więc do spotkania, na którym zostały poruszone zasadnicze kwestie: „Dlaczego tak się dzieje, że nie masz czasu na kontakt z Jezusem?” – „Za dużo pracy. Wtedy nie mam sił i czasu na modlitwę. Muszę się dobrze przygotować, bo boję się, że źle wypadnę. Ale chcę być dobrym księdzem, czasem z tych powodów, które przytoczyłem, opuszczam Eucharystię w tygodniu i zaniedbuję brewiarz”. – „Co wtedy sobie mówisz? Czym usprawiedliwiasz swe niepełne dawanie?” – „Ten czas wydany jest studentom. Ale mój kolega to już od 3 miesięcy... Nie jest jeszcze tak źle ze mną, są gorsi”. Ks. Manenti zakończył swoje świadectwo stwierdzeniem: „Ten przygodny spowiednik pozwolił mi odkryć bolesną prawdę: tyle pracy z obawy przed porażką, potrzebą sukcesu, by czuć się pewnie, dobrze. Problemem nie było nieodprawienie Mszy świętej i czasowa nieobecność modlitwy. Ale chodziło o odkrycie logiki życia, która za tym stoi”.
Dlaczego się nie modlimy? – bo intuicyjnie czujemy, że autentyczna modlitwa to coś więcej niż odmówienie pacierza. To spotkanie z Panem, które wiąże się ze stanięciem w prawdzie, co w konsekwencji będzie domagało się nawrócenia, zmiany stylu życia. Czy to w kapłaństwie, czy w małżeństwie czy też w pracy bycie na 100% pozostawiamy osobom świętym, a sami szukamy zniżek, usprawiedliwiając niedociągnięcia. Również kwantyfikator czasu pokazuje prawdę naszego stylu życia, ponieważ rzeczy dla siebie najważniejsze poznajemy po tym, ile czasu im poświęcamy.
3. PADNIĘCIE KRZYŻEM W UKORZENIU SIĘ
Ks. Stanisław Kudelski (1919 – 2004) pochodził z bardzo wierzącej rodziny, która co piątek klękała przed obrazem Najświętszego Serca Pana Jezusa, modląc się między innymi o łaskę oddania życia za wiarę lub w obronie Ojczyzny. Czworo z sześciorga dzieci wybrało służbę dla Pana Boga (Stanisław i Jan zostali kapłanami, a Teresa i Janina siostrami zakonnymi).
Na wieść o śmierci ks. Stanisława jeden z internautów tak o nim napisał: „Nawracał ludzi na wiarę uśmiechem i dobrocią! Spowiadał w drodze, na ulicy – wszędzie, gdzie należało, bo wszędzie wypadało mu być kapłanem miłującego wszystkich Chrystusa Pana”.
Spełnione życie ks. Kudelskiego wynikało z autentycznej więzi z Jezusem, z wiary, która nie bała się ryzyka i lekcji upokorzenia, była wbrew logice tego świata. Ks. Stanisław przekonał się już na początku swego kapłaństwa, że nasze życie zaczęło się w Bogu i w Bogu się dokonuje. Siła i owocność naszego oddziaływania leży nie tam, gdzie nam się wydaje. Tak sam o tym mówił:
„Wojna się wreszcie skończyła. Zdałem już ostatnie egzaminy z teologii dogmatycznej. Byłem przekonany, że w rozmowie z niewierzącym poradzę sobie z obroną tajemnic naszej wiary. W czasie wakacji niemal każdego dnia udawałem się do baraków dla bezrobotnych, aby się zająć dziećmi tam mieszkającymi. Raz, gdy wracałem do domu, zaczepił mnie pijany, proponując, abym udał się do jego mieszkania i wypędził stamtąd szatana, bo jego pomocnicami są żona i córka, która dopiero wróciła z Niemiec, ale razem z chłopakiem, którego jeszcze nie poślubiła.
Chcąc jak najszybciej przerwać rozmowę, bezmyślnie obiecałem, że przyjdę nazajutrz, jak on wytrzeźwieje, a ja będę miał więcej czasu niż obecnie. Nie upierał się wcale. Odszedł powtarzając: „A więc jutro o tej samej porze”. Początkowo nie brałem tej obiecanki poważnie, ale w miarę zbliżania się terminu tej wizyty nie mogłem się wyzwolić od powracającej z uporem myśli, że będąc w sutannie nie mogę sobie pozwolić na okłamanie człowieka.
Nie pomogły samousprawiedliwienia, że ten pijak już na pewno nie pamięta naszej rozmowy, że nie jestem jego proboszczem, bo przyjąłem zaledwie święcenia diakonatu. Poszedłem, ale z wielkimi oporami.
Zapukałem do drzwi. Zastałem pokój wysprzątany, jak przed wizytą kolędową. Pani domu przywitała mnie bardzo uprzejmie oświadczając, że mąż ją zawiadomił o moim przyjściu. Nie tylko ona była ciekawa tego spotkania, bo zaczęli się schodzić sąsiedzi i sąsiadki, aby popytać Stasia Kudelskiego, jak mu się udało przeżyć okupację (…).
Gospodyni, bez ogródek wobec otoczenia, oznajmiła mi, że jej mąż, który mnie tu właśnie sprowadził, nie tylko jest alkoholikiem, ale co gorsza – bluźniercą w nic nie wierzącym. Mąż zakpił z księdza (…). Widać się zawstydził, bo na księdza czekał, ale jak zobaczył, że ksiądz nadchodzi, uciekł z domu. My z córką, jak ksiądz widzi, jesteśmy wierzące, wiszą święte obrazy na ścianach.
Po serdecznych wspominkach, gdy miałem dom opuścić, nagle stanął w drzwiach gospodarz i zaraz z progu, nim podaliśmy sobie ręce na przywitanie, tonem drwiącym zwrócił się do wszystkich gości: „Patrzcie, jaki ten księżulek słowny, zobaczymy, czy on we wszystkim jest taki solidny”. Mówiąc to chwycił kota z okna, i tak mi go podał niefortunnie, a może celowo, że zostałem lekko zadrapany. Na to czekał ten człowiek i z miejsca odsunął fajerki, pod którymi palił się ogień, proponując mi, abym kota wrzucił za karę do pieca.
Kiedy zdziwiony odpowiedziałem, że za żadne skarby tego nie uczyniłbym, on tonem kaznodziejskim zaczął przemówienie: „Patrzcie wszyscy, bo oto przed nami stoi człowiek lepszy od samego Boga. On kota nie mógłby wrzucić do pieca, a Pan Bóg człowieka gotów wrzucić w ogień piekielny i to na zawsze" .
Poczułem się jak bokser znokautowany już w pierwszej rundzie. Wydawało mi się, że własną nieporadnością kompromituję naukę Kościoła. Popatrzyłem na obraz Serca Jezusowego przypominając sobie, że Chrystus w objawieniach przyobiecał, że czcicielom Jego Serca da moc kruszenia zatwardziałych serc.
Panie Jezu – pomyślałem – ja już się z moją wiedzą teologiczną dosyć wygłupiłem, teraz kolej, abyś Ty zadziałał. Nie namyślając się padłem na ziemię, rozkładając na krzyż ramiona.
Towarzystwo rozbawione przyjęło widać tę scenę jako dalszy ciąg komedii, bo wyraźnie usłyszałem: „No, nie śmiejcie się, lepiej chodźmy już do domu". Gospodarz dotknął mego ramienia i cichutko szepnął: „Księże, niech ksiądz wstanie". Nie odpowiedziałem. Zerkałem spod ramienia czekając, aż ostatnia para nóg znajdzie się za progiem.
Wreszcie wstałem i zacząłem otrzepywać sutannę z kurzu. „Księże! Ja cię tu widziałem, jak się modliłeś krzyżem leżąc, ja naprawdę we wszystko wierzę”.
Wziął mnie za rękę i zaprowadził do małego pomieszczenia, które niegdyś było spiżarnią. Tam usiedliśmy na jego słomianym barłogu nic nie mówiąc. On płakał po swojemu i ja po swojemu. „Przyjdź do mnie jeszcze” – usłyszałem na pożegnanie. „Przyjdę” – odpowiedziałem, a gdy po kilku dniach stanąłem w progach jego domu, żona oznajmiła: „To ksiądz nie wie? Wczoraj był jego pogrzeb”.
[Ks. Stanisław Kudelski, Bezgrzeszne spowiedzi]
Alicja Rutkowska CHR