POCHWYCIĆ KRZYŻ
Pochwycić krzyż, a nie odrzucić. Może się nam wydawać, że jeśli nie byłoby w naszym życiu cierpienia, choroby, porażek, strat czy trudów, bylibyśmy najszczęśliwszymi ludźmi. Gdyby nas otaczały same życzliwe osoby, wówczas nasze działanie rozkwitłoby w hojnym rozdaniu swego serca i czasu. Jednak doświadczenie przeczy temu.
Wiara i życie mówią, że krzyż jest wpisany w naszą rzeczywistość. W jednej z pieśni śpiewamy: „kto krzyż odgadnie, ten nie upadnie w boleści w sercu zadanej”. Wielki Post jest po to, by odgadnąć codzienny krzyż, który może mieć różne formy: od monotonii codziennych obowiązków poprzez kierat pracy i trud relacji z innymi aż po ograniczenia przewlekłej choroby czy starości. Odgadnąć krzyż to zobaczyć go jako drzewo życia, którego owocem jest zmartwychwstały Jezus. Krzyż jest więc drogą do pełni życia. Jest też dla nas sposobem oczyszczenia. Winogrona naszego życia muszą przejść przez prasę krzyża, aby stały się szlachetnym winem. Ta transformacja jest konieczna do uzyskania ostatecznego kształtu. Do Królestwa Bożego nie wejdziemy bez tej paschalnej przemiany, która jest upodobnieniem się do Chrystusa. Trzeba nam zatem odgadnąć krzyż, objąć go i ucałować, bo rzeczywiście jest on drzewem, na którym rośnie nasze wiekuiste szczęście – już tu, na ziemi.
„Patrzcie na Ukrzyżowanego, a nic nie będzie wam trudne” – radziła św. Teresy z Avila. A my często zatrzymujemy się na bólu, zamiast patrzeć na cierpiącego Jezusa i rozważać Jego mękę, aby zdobyć mądrość życia i siłę do pokonania wszelkich przeciwności.
W tym świętym czasie pokuty i nawrócenia uczmy się przechodzić z Chrystusem drogę krzyżową. Czyńmy to nie tylko w każdy piątek, ale codziennie: po jednej stacji rozważajmy realia męki Pańskiej, które dadzą nam klucz zrozumienia sensu cierpienia, a przez to i moc do walki duchowej. Pomocą w tym niech będą zamieszczone poniżej rozważania pani dr Danuty Piekarz, znanej polskiej biblistki.
s. Alicja Rutkowska CHR
DROGA KRZYŻOWA
1. Jezus skazany na śmierć
Bóg wszedł w ludzką historię aż do końca, aż do bólu. Wszedł nawet w dramat własnego narodu podległego władzy Imperium. Stanął przed sądem rzymskiego namiestnika, bo wyroki śmierci niemal zawsze wymagały zatwierdzenia przez okupanta. Los Syna Bożego, przez którego wszystko się stało zdawał się zależeć od woli Piłata, „przekupnego, gwałtownego i wzgardliwego”, jak określił go starożytny autor. „Nie miałbyś nade Mną żadnej władzy, gdyby ci nie dano jej z góry”. Cóż mógłby zrobić Piłat Synowi Bożemu, gdyby nie to szczególne zrządzenie zbawczej woli Ojca, spełnianej przez Syna? Bóg złożył swój los w nasze ludzkie ręce. Ale dla namiestnika był to „kolejny przypadek” w jego karierze sądowniczej, zresztą dość nietypowy, bo chyba rzadko się zdarza, by sędzia był tak przekonany o niewinności oskarżonego. Dylemat Poncjusza Piłata można by wyrazić pytaniem: jak ocalić Jezusa, nie narażając siebie i własnej kariery? Ale czy chodziło mu naprawdę o Jezusa? Może też o to, by jeszcze raz okazać władzom żydowskim swoją wyższość nad nimi, zakpić z nich, uwalniając tego, którego tak bardzo chcieli skazać na śmierć? Piłat miota się między prawdą a lękiem, raz po raz wchodzi do pretorium, gdzie rozmawia z Jezusem i wychodzi na zewnątrz, by stanąć wobec tłumu oskarżycieli, którzy doskonale wyczuwają jego słabość i niekonsekwencję. I ostatecznie przegrywa. Syn Boży poddał się wyrokowi człowieka, a strach Piłata o siebie okazał się silniejszy od poczucia sprawiedliwości. Jakże nieodgadnione mogą być konsekwencje jednej ludzkiej decyzji, i to podjętej ze strachu... To był jeden z wielu wyroków Poncjusza Piłata. Ale ten wyrok zmienił historię. Także moją historię.
2. Jezus bierze krzyż na ramiona
Ktoś słusznie zauważył, że tak naprawdę to był najbardziej dramatyczny moment: wziąć krzyż, wiedząc, że wyrok już zapadł. Teraz skazańca można wyszydzić, opluć, zranić, znieważyć... a on nie może odwołać się do nikogo, bo przecież jego los jest przesądzony: wyrok śmierci. Społeczeństwo już powiedziało: „Nie chcemy tego człowieka”, więc na znak odrzucenia prowadzi go poza mury miasta, by tam go stracić. On sam będzie niósł ciężką poprzeczną belkę przywiązaną do wyciągniętych ramion, a na szyi będzie miał zawieszoną tabliczkę z napisem oznajmiającym winę, która stała się podstawą wyroku. Ta tabliczka zostanie przybita do krzyża nad głową skazańca. Tabliczka, którą niósł Jezus, zawierała napis: „Jezus z Nazaretu, król żydowski”. Oto rzekoma wina zasługująca na tak surowy wyrok, oto rzekome wielkie zagrożenie dla porządku rzymskiego Imperium. Tak, to była słuszna intuicja. Obok potęgi rzymskich wojsk zaczynała wzrastać konkurencyjna siła: moc Ewangelii.
3. Jezus upada po raz pierwszy
Pobożna tradycja mówi o trzech upadkach Jezusa na drodze krzyżowej, choć ewangelie nie wspominają wprost o żadnym z nich. Skoro jednak rzymscy żołnierze ostatecznie uznali, że Jezusowi jest potrzebna pomoc i zmusili do niej Szymona z Cyreny, sam ten fakt wskazuje na wielkie osłabienie Jezusa. Zmęczony całonocnym procesem poprzedzonym pełną udręki modlitwą w Ogrojcu, ubiczowany, znieważany, koronowany cierniem, a teraz obciążony belką krzyża, zapewne nieraz potykał się na drodze na miejsce egzekucji. Łatwo wyobrazić sobie, co oznacza upadek dla kogoś, kto niesie ciężką belkę przywiązaną do ramion i w razie zachwiania równowagi nie tylko nie może ratować się ruchem rąk, ale wręcz przeciwnie, zostaje przygnieciony dźwiganym ciężarem, upadając twarzą wprost na ziemię. Bóg leżał w pyle ziemi, przytłoczony drewnianą belką, poganiany zapewne przez wojsko, któremu spieszyło się, by jak najszybciej dokończyć zadanie. Jak powstać, gdy ciężar i ból zdają się wbijać ciało w ziemię? Skąd wziąć siłę, by iść dalej? Jak to zrobiłeś, Jezu?
4. Spotkanie z Matką
Także przy tej scenie otacza nas milczenie ewangelistów, jedynie zwykłe wnioskowanie każe nam przypuszczać, że Matka, doszła za Jezusem aż na Golgotę, zapewne robiła wszystko, co w Jej mocy, by choć spojrzeniem, choć jednym słowem wesprzeć Syna w tych dramatycznych chwilach. Nie wiemy, jak dowiedziała się o aresztowaniu Jezusa. Nic nam nie wiadomo, gdzie była, gdy Jezus spożywał Ostatnią Wieczerzę z uczniami. Dyskretna, jak zawsze, umiała odsunąć się w cień, pozwalając Synowi skupiać całą uwagę na formacji uczniów. Ale teraz jakże mogłoby Jej zabraknąć... w tej jednej z chwil, gdy nic nie można zrobić, ale gdy trzeba po prostu być. Nie trzeba słów, nie trzeba gestów. Kochające serce odczyta i zrozumie wszystko.
5. Szymon Cyrenejczyk
Wracał z pola, zmęczony człowiek po dniu ciężkiej pracy, marzący zapewne o odpoczynku w domu, przy świątecznym stole. Że też akurat na niego musieli spojrzeć rzymscy żołnierze... Przymusili go, by niósł krzyż skazańca, który słaniał się pod dźwiganym ciężarem. Nie wiemy, co czuł i myślał, być może był zły na swój pechowy los... Szedł obok Skazańca, którego może widział po raz pierwszy na oczy... ale chyba nie było to ostatnie spotkanie Szymona z Mistrzem z Nazaretu i jego Ewangelią. Gdy po latach św. Marek będzie pisał dla Rzymian swoją Ewangelię, mówiąc o Szymonie, doda znamienne słowa: przymusili Szymona z Cyreny, ojca Aleksandra i Rufusa (Mk 15,21). Czyż św. Marek wspominałby o tym, gdyby synowie Szymona nie byli znani chrześcijanom Rzymu? Oto siła „przypadkowych”, a nawet „przymusowych” spotkań: nigdy nie wiemy, jak bardzo mogą one zmienić nasze życie, albo życie naszych dzieci. Zapewne potomkowie Aleksandra i Rufusa powtarzali z pokolenia na pokolenie: „Nasz pradziadek niósł krzyż Zbawiciela!” I wtedy nikt już nie pamiętał o niechęci pradziadka, gdy spoczęło na nim nieznoszące sprzeciwu spojrzenie rzymskiego żołnierza. Ileż rzeczy, które zmieniły nasze życie, zaczęło się od przypadku czy konieczności... piękne owoce tych czynów poznamy znacznie później.
6. Weronika
Ewangeliści nie wspominają ani słowem o tej kobiecie, nie wiemy, czy istniała... Być może pobożna tradycja postawiła ją na drodze krzyżowej Jezusa nie tylko dlatego, że po świecie krążyła wieść o tajemniczym płótnie z odciśniętym obrazem twarzy Zbawiciela. Być może był też drugi powód: było nam wstyd. Nam, ludziom, było po prostu wstyd, że jedynym znanym nam z Ewangelii człowiekiem, który pomógł Jezusowi, był Szymon, przymuszony przez żołnierzy. My, ludzie, czujemy się lepiej, wierząc, że może istniała ta odważna kobieta, która nie bała się nikogo i niczego. Niby nic nie mogła zrobić, bo cóż znaczyły jej siły wobec wojskowej straży prowadzącej Jezusa na Golgotę... ale choć w ten czuły sposób chciała ulżyć Jego cierpieniom. I została nagrodzona. Otrzymała dowód, że każdy gest miłości wobec cierpiących pozwala odkryć Oblicze Zbawiciela. Ks. J. Twardowski napisał te niezwykłe słowa: „Podbiegła Weronika. Dał jej swój obrazek prymicyjny”. On, Najwyższy Kapłan Nowego Przymierza, szedł złożyć swoją jedyną ofiarę. Nikt nie obmył Mu rąk przed przystąpieniem do czynności ofiarniczych, natomiast otarto Mu twarz zalaną krwią. Bo to On był i Kapłanem, i krwawą Ofiarą.
7. Drugi upadek
To nie była długa droga przez pagórkowate pustkowie, jak najczęściej przedstawia się drogę krzyżową na naszych obrazach. Tak naprawdę Golgota znajdowała się tuż za murami ówczesnej Jerozolimy, a droga Jezusa na miejsce kaźni wiodła przez samo centrum, ciasnymi uliczkami, zatłoczonymi przez ludzi przybyłych na święto. Radosna przedświąteczna krzątanina, a z drugiej strony ten ponury orszak żołnierzy prowadzących trzech skazańców. „Tylko ich tutaj brakowało”- zapewne powiedział niejeden mieszkaniec miasta. Kto wie, ile razy Jezus został wyśmiany, opluty, znieważony... Nie mógł się nawet zasłonić, mając rozciągnięte ramiona, które dźwigały belkę krzyża. Łatwo o upadek, przeciskając się przez uliczki miasta. Jeruzalem, które zabijasz proroków... Można radośnie przygotowywać się do religijnego święta i nie wiedzieć, że ten skazaniec leżący na ziemi, na którego wszyscy patrzą z pogardą, jest Synem Najwyższego.
8. Płaczące niewiasty
Często mówi się, że Jezus je pocieszał, tymczasem nie było to bynajmniej pocieszenie! Było to raczej... „przekierowanie” łez: Nie płaczcie nade Mną, płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi... Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż stanie się z suchym? Skoro najbardziej niewinny Jezus dźwiga krzyż, na jaki los zasługiwalibyśmy my, grzeszni ludzie, jałowi jak suche drzewo? Jezus przedstawia przed kobietami wizję nadchodzących nieszczęść, tak wielkich, że dla wielu nawet śmierć zda się lepsza od konieczności ich przeżywania (Zaczną wołać do gór: Padnijcie na nas...); podobnie matki i ojcowie będą odczuwać niemal zazdrość wobec ludzi bezdzietnych, którzy nie muszą oglądać śmierci czy cierpienia swoich dzieci (Mówić będą: Szczęśliwe niepłodne łona...!) Nie wiemy, czy te płaczące kobiety doczekały tragicznego roku 70, gdy Rzymianie oblegali Jerozolimę... ale warto stanąć obok nich, by usłyszeć słowa Jezusa skierowane do siebie. Łatwo nam wzruszać się nad losem cierpiącego Zbawiciela, nie zauważając, jak w nas i wokół nas rośnie zło, które wcześniej czy później może doprowadzić do prawdziwej tragedii.
9. Trzeci upadek
Już tak blisko... i dlatego im bliżej, tym bardziej narasta dławiący strach, serce bije coraz mocniej na myśl o tym, co stanie się na górze. Wejście na Golgotę dla zdrowego człowieka nie było wymagającą wspinaczką; był to niewielki skalisty pagórek; ale dla kogoś tak umęczonego każdy krok wymagał nadludzkiego wysiłku. Można upaść nawet będąc tak blisko kresu drogi. Można upaść nawet zdążając do pięknego, radosnego celu. Upaść i nie podnieść się. Jezus wie, ku czemu zmierza, ale podnosi się. Arcykapłan Nowego Przymierza musi dojść do ołtarza krzyża, na którym złoży swoją ofiarę. Król Wszechświata musi zostać wywyższony na drewnianym tronie, by Jego poddani mogli mieć zawsze przed oczami podstawowe prawo Królestwa: prawo miłości, która nie zna miary.
10. Obnażenie
Skazaniec musi dogłębnie zrozumieć swoją beznadziejną sytuację: już uznano, że nie może dłużej żyć, odebrano mu prawa obywatelskie i majątek... została mu jeszcze ludzka godność, własna tożsamość, którą na kartach biblijnych tak często wyrażają szaty. I oto teraz nawet szaty zostają zdarte z pokrwawionego ciała, otwierając na nowo bolesne rany, ale jeszcze dotkliwszy jest ból wstydu. Szaty należą odtąd do żołnierzy dokonujących egzekucji. Skazaniec widzi, jak żołnierze rzucają losy o jego ostatnią własność. Opuszczony przez uczniów, zdradzony, ubiczowany, wyszydzony, odarty z szat. Owszem, na miejsce kaźni dotarła Matka, umiłowany uczeń, Maria Magdalena, jakaś grupa uczniów stojąca w oddali...ale gdzie te tłumy Niedzieli Palmowej? Gdzie ci entuzjaści, którzy nad jeziorem chcieli obwołać Go królem? Została Mu jeszcze więź z Ojcem, ale już wkrótce jakaś mgła przyćmi świadomość nawet tej najważniejszej więzi: „Boże mój, czemuś mnie opuścił?”
11. Jezus przybity do krzyża
Gwoździe przeszywają dłonie, wiążąc je ściśle z drewnianą belką, która zostanie następnie wydźwignięta na pionowy pal wbity w ziemię. Stopy zostaną przybite do pala. Przeszywający ból, któremu towarzyszy inne cierpienie: walka o każdy łyk powietrza, gdy tak trudno oddychać, mając ręce rozciągnięte ku górze. Aby móc oddychać, trzeba wesprzeć się na przebitych stopach i choć na moment oderwać tułów od krzyża... i zaraz znów opaść. I tak co chwilę, aż zabraknie sił, a wtedy też i powietrza... Widzą to nie tylko współczujące, załzawione oczy bliskich ludzi. Widzą to też Jego przeciwnicy, szydercy, którzy nawet w tej dramatycznej chwili nie oszczędzą Mu złośliwych uwag. Mesjasz, król Izraela, niechże teraz zejdzie z krzyża, żebyśmy zobaczyli i uwierzyli (Mk 15,32). Przeciwnicy myślą, że kpią sobie z Jego bezsilności, a tymczasem... On przecież mógł zejść z krzyża, mógł przerwać swoje nieludzkie cierpienie, wprawiając w osłupienie wszystkich przeciwników. Ale pozostał na krzyżu, by dokończyć dzieła Odkupienia. Pozostał na krzyżu, aby wszyscy, którzy będą przez wieki dokonywać wyboru między wiernością woli Ojca a własnym ocaleniem, mieli źródło mocy do właściwej decyzji.
12. Śmierć na krzyżu
Są takie wydarzenia, na które nawet słońce nie może patrzeć. Nie, to nie było typowe zaćmienie słońca, przecież był to czas Paschy, a zatem i pełni księżyca. Słońce otoczyło się ciemną zasłoną, gdy Ten, który jest Światłością Świata, kończył swoje ziemskie życie. Jak wiele jeszcze zdążył zrobić w ostatnich chwilach, gdy nie mógł nawet ruszyć ręką czy uczynić kroku: dał nam swoją Matkę, modlił się do Ojca, który zdawał się tak daleki dla Jego ludzkiego serca pogrążonego w mroku konania, wreszcie dokonał pierwszej... kanonizacji. Kanonizował łotra... który w ostatniej chwili zdążył przestać być łotrem, zaczął odzyskiwać piękno utraconego człowieczeństwa. Dziś będziesz ze Mną w raju. Obietnica szczęścia dla dobrego łotra i dla nas wszystkich, skruszonych łotrów wszystkich czasów. Śmierć nie ma ostatniego słowa. Nawet jeśli jest ona konsekwencją zasłużonego wyroku, zawsze można jeszcze usłyszeć inny wyrok: wyrok Miłosierdzia. Tak wiele można zrobić, gdy już nic nie można zrobić. Dopiero wtedy można powiedzieć: Wykonało się.
13. Zdjęcie z krzyża
To wcale nie było takie oczywiste. Skazaniec winien „obrazy cesarskiego majestatu” powinien był zostać na drzewie hańby także po śmierci, stając się łupem dzikich zwierząt, by odstraszać ewentualnych naśladowców swoich groźnych zamiarów. Józef z Arymatei okazuje sporą odwagę, idąc do Piłata, by prosić o ciało Jezusa. Przecież i on mógłby stać się przedmiotem podejrzeń, że sprzyjał „Królowi Żydowskiemu”. Dziwny jest ten Józef. Był uczniem Jezusa, lecz krył się z tym z obawy przed Żydami, ale podczas procesu miał odwagę głosować za Jezusem, wbrew opinii większości. Teraz idzie do namiestnika z prośbą, by wbrew zaleceniom rzymskiego prawa pozwolił przyjaciołom Jezusa urządzić Mu godziwy pogrzeb. A Piłat się zgadza! Odwaga w Józefie wyzwala się wtedy, gdy inni ją tracą. Wyzwala się też wdzięczna hojność: Józef podaruje Jezusowi coś, co zbudował dla siebie na przyszłość – własny grób. Jezus spocznie tam, gdzie miał spocząć Józef. W pewnym sensie ja też jestem Józefem z Arymatei. Jezus spoczął na moim miejscu śmierci. Umarł za mnie, by przeprowadzić mnie ze sobą przez śmierć do życia. Po latach Józef z Arymatei spoczął w zupełnie innym grobie, ale umierając, wiedział, że grób jest tylko „czasowym epizodem”. Widział przecież, co się stało w tym grobie, który niegdyś kupił dla siebie.
14. Pogrzeb
Przyjaciele pochowali Go zgodnie z żydowskim zwyczajem grzebania, na ile pozwały im możliwości czasowe, bo przecież zaczynał się szabat, a do tego wielkie święto. Wygląda na to, że nie umyto Mu ciała i nie namaszczono olejkami, jedynie owinięto je w całun, który obwiązano w kilku miejscach płóciennymi opaskami, a na głowie położono chustę. Ciało obłożono sproszkowanymi pachnidłami w ilości prawdziwie królewskiej, bowiem św. Jan podaje, że Józef i Nikodem przynieśli około stu funtów wonności, czyli około 30 kilogramów. Złożono Go w grobie składającym się z dwóch pomieszczeń: przedsionka i właściwej komory grobowej z ławą wykutą w skale, na której miało spocząć ciało. Był to nowy grobowiec, w którym nikt jeszcze nie leżał, zatem pod względem rytualnym było to miejsce czyste. Tyle mogli zrobić dla Niego podczas tego pospiesznego pogrzebu. Kobiety zapewne już obmyślały plan na niedzielny poranek: jeszcze tu wrócą, przyniosą olejki, by dokończyć czynności pogrzebowych, na które zabrakło czasu. Pogrzebali Go, myśląc, że to ostatnie pożegnanie. Spieszyli się, bo zaczynało się święto. Nie wiedzieli, że prawdziwe święto dopiero się zacznie...
Tekst rozważań drogi krzyżowej: dr Danuta Piekarz